Różnej maści selling out-y są kretynizmem, gdyż w większości przypadków prób przejścia na „mainstream” (jak np. Paradise Lost), muza wciąż jest zbyt ciężka i za mocna dla normalnego odbiorcy. Pewnych murów się nie przeskoczy i można sobie zrezygnować z growlingu, zacząć pisać o kochaniu ludzi, zamiast ich zabijaniu i zjadaniu, ale nic to nie da, jeśli nie jest się produktem od początku do końca stworzonym przez korporacje, a zabawa w muzykę alternatywną, staje się szybko alternatywą do zarabiania kasy. Ostatecznie zawodzi się starych fanów, a niekoniecznie zyskuje nowych.
Nie jest to oczywiście nic nowego i już mówię do czego zmierzam. Zastanawiałem się nieraz nad fenomenem Dark Tranquillity – udało im się z sukcesem na poważnie zmiękczyć swój styl o elementy Pop, bez utraty szacunku w środowisku Metalowym i to czasem wśród ludzi, których oceniając po recenzjach bym w życiu nie podejrzewał, że lubią coś takiego. Ja sam jestem już tak bardzo odzwyczajony od popeliny i melodyjnego śpiewu, że mnie mdli jak coś leci w radiu w aucie i ostro rzygam przy disco polo. A tu jakby nie patrzeć, Dark Tranquillity wyrobił sobie renomę wręcz mistrzów grania śpiewnego Melo-Death.
Niemniej jednak, dwunasty już album, Moment nie zyskał wielkiego aplauzu, jak wcześniej. I tak sobie słuchałem tej płyty i dumałem – „pierwsze 4 tracki rewelacja, może piąty będzie kiepski?” I w sumie „Remain in the Unknown” był średniawy, ale za to kolejny, „Standstill” przywrócił wysoki poziom. Doszedłem do ósmego tracku („A Drawn Out Exit”) i zgodnie z jego tytułem, uznałem go za nadmiernie rozciągnięty. Ale zaraz po nim nastąpiły ostatnie 4 tracki i znowu się zachwyciłem każdym z nich, zwłaszcza „Eyes of the World” i „Failstate”. Nie nudziłem się przy słuchaniu. Może więc ludziom po prostu się już przejadło?
Nie widzę natomiast żadnego powodu, dla którego miałbym krytykować płytkę, zwłaszcza że nie tylko wypada ona lepiej na tle niektórych starszych dokonań grupy, ale prezentuje wysoką klasę i doświadczenie w tworzeniu wartościowej muzyki. Dark Tranquillity nie tworzy dla popularności i wyświetleń, bo wtedy musieliby przejść na Trap, albo jakieś inne klubowe gówno, a raczej dodaje do ciężkich brzmień odrobinę Pop Rock’a dla… Metali, aby mogli sobie puścić coś lżejszego, bez poczucia wstydu i zażenowania.
P.S. A jeśli wasza dziewczyna/chłopak nie trawi Metalu, to nawet jak to wciąż będzie zbyt ciężkie dla ich uszu, to przynajmniej nie doprowadzi do rozpadu związku, jak sobie puścicie głośno (przetestowane). I na tym może lepiej już zakończę swoje wypociny.
ocena: 9/10
mutant
oficjalna strona: www.darktranquillity.com
inne płyty tego wykonawcy:
Na dzień dzisiejszy (2022) jest to ostatnia płyta francuskiego Agressora, który jest wciąż aktywny, ale nie nagrywa niczego nowego, co też szanuję, bo lepiej nie robić na siłę, niż tworzyć popelinę co dwa lata, jak niektóre pierwszoligowe zespoły (*kaff kaff* Cannibal Corpse *kaff kaff*). A trzeba przyznać, że jest to bardziej projekt, robiony z pasji, niż zespół.
W black metalu do rzadkości należy sytuacja, gdy rozwój muzyczny ma przełożenie na wzrost popularności wśród niedzielnych słuchaczy przy jednoczesnym zachowaniu szacunku dotychczasowych fanów, a właśnie z takim zjawiskiem mieliśmy do czynienia w przypadku Mgły. Między „With Hearts Toward None” a
W 2016 roku książka
Dużo ostatnio sobie czytałem odnośnie polskiej sceny i tego, jakiegoż to my pecha nie mieliśmy, że się nie udało naszym dobrym kapelom zrobić kariery na zachodzie. Prawda jest oczywiście taka, że z grania Death Metalu tylko nieliczni zrobili jakikolwiek sposób na życie, a nawet wśród markowych zespołów, mało który ciągle był/jest na topie.
Na następcę
Agonia zebrała pod swoimi skrzydłami grupę klasyków spod znaku technicznego/progresywnego death metalu, która na papierze wygląda całkiem klawo. Trzeba mieć jednak na uwadze, że chodzi o kapele po przejściach, które lata świetności mają dawno za sobą i które obecnie stać jedynie na mniej lub bardziej udane nawiązania do chlubnej przeszłości. Do tego grona zaliczam niestety Sadist, bo choć ten włoski zespół przez lata dostarczał mi sporo radości, kilka razy również mocno mnie rozczarował, w tym nudnym krążkiem sprzed czterech lat.
Jak nadmienione jest to w książeczce, potrzeba było pandemii, żeby wreszcie wznowić tego zakurzonego klasyka na CD. Z tej okazji pozwolę sobie przypomnieć ludziom o jakże zacnym debiucie grupy z Sosnowca. Iscariota obecnie gra sobie klasyczny Heavy/Thrash Metal, gdyż parafrazując wypowiedź członków zespołu z jakiegoś wywiadu dla radia, „po śmierci Schuldinera, Death Metal dla nas umarł”. To i też Cosmic Paradox jest jedyną pełnowymiarową pozostałością po tych bardziej śmiercionośnych czasach.
Ta legendarna holenderska formacja o nieraz szalonych zmianach składu, od ponad już 30 lat konsekwentnie z uporem godnym maniaka tworzy standardowy Death Metal, bez żadnych dodatków, czy upiększaczy (aczkolwiek w dzisiejszym przypadku nie do końca). Dla jednych będzie to nudny zespół jakich (zbyt) wiele, inni będą doceniać upór, z jakim Sinister trzyma się swojego stylu.
Amerykański Cathexis po dekadzie działalności, głównie w oparciu o zasady DIY, doczekał się punktu zwrotnego w swojej karierze, bo właśnie tym jest ich debiut w barwach Willowtip. Zespół miał już w dorobku dwa materiały wydane własnym sumptem — z drugim, „Pillar Of Waste”, miałem nawet dłuższą styczność — ale żaden z nich nie był na tyle udany czy choćby intrygujący, żeby mogli się z nim przebić do świadomości fanów death metalu. Co innego wydany po ośmiu latach przerwy Untethered Abyss – ten można śmiało traktować jako przełom pod względem jakości i wyrazistości muzyki.


