Tytuł, objętość i forma wydania tej książki jednoznacznie sugerują coś na kształt monografii dotyczącej rzeźniczych odmian muzyki, jakie w ciągu kilkudziesięciu lat zakorzeniły się na polskiej ziemi, tej ziemi. Jak się jednak okazuje, autor, Piotr Dorosiński, miał trochę inną wizję całości: Rzeźpospolita to podszyty (nieukrywanym) sentymentem, a mimo to rzetelny opis (i przypomnienie), jak kształtowała się polska scena na przestrzeni lat 90. XX wieku. Piotr nie ogranicza się do muzyki, zgrabnie zarysowując równie interesujące tło społeczne – zmiany ustrojowe, gospodarcze bagno czy przenikanie się środowisk metalowców z kibolami. Ani autor ani jego rozmówcy nie próbują nikomu wciskać kitu, że było lekko, łatwo i przyjemnie — zwłaszcza kiedy przychodziło do zderzenia planów i ambicji z realiami wolnego rynku (czy raczej wolnej amerykanki) — a osiągnięcie czegokolwiek wymagało zaangażowania, wytrwałości oraz dużej dozy szczęścia. Ale, ale - bywało też fajnie.
Książka została podzielona na dwie główne części: „rozmowy” oraz „przejdźmy do historii”. Część pierwsza, bardziej rozbudowana (około 560 stron), to zbiór wywiadów z osobami, które współtworzyły scenę tamtych lat i miały na nią realny wpływ: muzykami, wydawcami, edytorami zinów/magazynów, właścicielami sklepów muzycznych czy organizatorami koncertów. Wśród rozmówców znalazły się takie osobistości jak Tomasz Krajewski, Adam Śliwakowski, Piotr Popiel, Mittloff, Piotr Wawrzeniuk, Sławomir Cywaniuk, Mariusz Kmiołek, Piotr Wiwczarek, Jarosław Szubrycht, Piotr Wącisz czy — z zupełnie innej beczki — Robert Fudali. Materiału jest zatem od groma, w większości jest też bardzo ciekawy, choć nie wszyscy przepytywani wykazali się oczekiwaną wylewnością. Albo pamięcią do szczegółów. Pal licho tych, których działalność nie obchodziła mnie kiedyś i nie obchodzi dzisiaj, ale po muzykach Armagedon, Violent Dirge czy Damnation spodziewałem się nieco więcej. W każdym razie największą zaletą tej części jest dla mnie mnogość punktów widzenia – każdy mówi z grubsza o tym samym, ale ze swojej perspektywy, subiektywnie i bez wchodzenia w buty innych. Doskonale to widać na przykładzie kwestii typu „robienie kariery”, życie koncertowe czy moda na norweski black metal. Jednomyślność występuje chyba tylko w jednym temacie – wszyscy gratulują Nergalowi wyczucia koniunktury…
W drugiej części Rzeźpospolitej Piotr Dorosiński wziął na warsztat kilkanaście istotnych dla siebie (sentyment do kwadratu) płyt i demówek – mniej lub bardziej znanych, dostępnych (przynajmniej kiedyś) w sklepach na CD jak i takich, które nie doczekały się oficjalnego wydania nawet na kasecie. Mamy wśród nich debiuty Devilyn, Damnable czy Holy Death, demówki Manslaughter, Condemnation i Convent, słynny ongiś split Lost Soul/Reinless/Dissenter/Night Gallery, a także… „Demonication (The Manifest)” szwedzkiego (choć z polskim mózgiem) Luciferion. Opisy tych wydawnictw oraz wspomnienia autora w paru przypadkach są uzupełnione krótkimi wywiadami, więc w ramach bonusu dowiadujemy się również czegoś o okolicznościach ich powstania, nagrania i ewentualnej promocji. Ostatnie kilka stron Piotr Dorosiński udostępnił gościom (m.in. Rafał Pasoń, Jarosław Giers), którzy w podobny sposób przedstawili swoje typy z tamtych lat – na szczęście nie ma tego dużo, więc spójność książki nie została zaburzona.
Urozmaicona i naprawdę wciągająca treść Rzeźpospolitej — oraz to, w jakiej formie została podana — sprawia, że kolejne rozdziały tego 700-stronicowego tomiszcza chłonie się w ekspresowym tempie, wmawiając sobie, że „to już ostatni na dziś”. Wiedza, warsztat i zaangażowanie autora w temat ułatwia przedarcie się przez wywiady z mniej interesującymi osobnikami – bywa, że więcej informacji wyciągamy z pytań niż z odpowiedzi na nie. Całość jest okazale wydana i bogato ilustrowana archiwalnymi zdjęciami (zarówno oficjalnymi jak i z prywatnych zbiorów) oraz całym mnóstwem reprodukcji okładek, ulotek, plakatów, ofert handlowych i tym podobnego tałałajstwa, którym swego czasu chyba każdy wyklejał zeszyty. Uwag nie mam wiele, w dodatku są małego kalibru. Ot choćby „geograficzny” podział pierwszej części książki – rzecz zbędna i w praktyce nic nie wnosząca. Dobór rozmówców – rzecz subiektywna, choć brakuje mi tu kilku naprawdę duuużych nazwisk. Na tyle dużych i na tyle dużo, że spokojnie można nimi zapełnić drugi tom – czego niniejszym autorowi życzę.
demo
oficjalna strona wydawcy: inrock.pl
Brak oznak życia – to podejrzany i trochę kiepsko rokujący tytuł jak na płytę kapeli z ponadtrzydziestoletnim stażem. A jeśli jeszcze weźmiemy pod uwagę, że stworzenie nowego materiału zabiera zespołowi coraz więcej czasu… Czyżby Szwedzi wymiękali? Odpowiedź na to pytanie dostajemy już w pierwszym kawałku, w którym Unleashed szybko przechodzi do rzeczy – jest żwawo, dynamicznie i nad wyraz obiecująco. Niestety „The King Lost His Crown” to coś w rodzaju zmyłki czy appetizera, bo następne utwory są utrzymane w stylu dwóch poprzednich krążków i blastów z prawdziwego zdarzenia w nich nie przewidziano.
Rivers Of Nihil na „Where Owls Know My Name” poszli ostro do przodu względem pierwszych wydawnictw: rozwinęli swój styl i wzbogacili go o wiele nieoczywistych rozwiązań, dzięki czemu zaprezentowali się jako zespół zaskakujący i dość oryginalny – taki, którego nagrań wypatruje się z niecierpliwością. Minęły trzy lata i… Po kilkudziesięciu przesłuchaniach The Work zastanawiam się, czy tamten materiał aby nie był dziełem przypadku i splotu sprzyjających okoliczności. Niestety, dla mnie czwarta płyta Amerykanów to duże rozczarowanie – jawi się jako zlepek w większości niedorobionych utworów poskładanych bez jakiejkolwiek myśli przewodniej i dbałości o detale.
Frank Mullen definitywnie kończy współpracę z Suffocation. Wydaje się, że kiedyś musiało to nastąpić, bo na potrzeby tras zespół już od dawna korzystał z tańszych zamienników, jednak nic przecież nie stało na przeszkodzie, żeby Frank wciąż udzielał się studyjnie. Dawał radę przez tyle lat, to jeszcze te kilka do prawilnej emerytury jakoś by wytrzymał. Sentyment do legendarnego wokalisty to jedno, drugie to jego niezwykła (a w każdym razie nieczęsta) umiejętność łączenia głębokich bulgotów z dość dużą czytelnością i fajną dynamiką. No i na Live In North America Mullen po raz kolejny udowodnił, że w tym stylu nie ma sobie równych. W ramach pożegnania Franka z publicznością Suffocation odbyli w 2018 roku trasę po Ameryce Północnej w towarzystwie Cattle Decapitation, Krisiun i Visceral Disgorge. Objazdówka obejmowała aż 25 koncertów, spośród których jeden, z Cambridge, trafił na opisywaną płytę.
Desecration obijają się po angielskim undergroundzie już od wielu lat, doświadczenia im nie brakuje, no i mogą się pochwalić całkiem bogatym katalogiem nagrań. Gorzej z poziomem muzyki, bo ten rzadko kiedy ocierał się o przeciętność. Przynajmniej mnie każda propozycja Anglików, z jaką miałem styczność, zwyczajnie odpychała nieporadnością ocierającą się niemal o amatorszczyznę. Do czasu, bo w końcu nadszedł Cemetery Sickness, który może służyć za podręcznikowy przykład wyjątku od reguły – dobry album konsekwentnie kiepskiego zespołu. Zapewne pierwszy i ostatni, bo nie przypuszczam, żeby byli w stanie utrzymać tę jakość w przyszłości.
Ręka, noga, mózg na ścianie – właśnie tak wygląda debiutancki album Broken Hope. Jednak w przeciwieństwie do popularnej rymowanki, materiał Amerykanów dość średnio trzyma się kupy, brakuje mu polotu i zwyczajnie nie bawi. W momencie premiery ten krążek nie wzbudził wielkiego entuzjazmu i szybko o nim zapomniano, natomiast obecnie niektórzy — z niepojętych dla mnie przyczyn — robią z niego klasyk, legendę i jeden z kamieni milowych brutalnego death metalu.
Brawo, brawo, brawo! Aborted po przekroczeniu bariery dziesięciu płyt studyjnych (i 25 lat grania – sam nie wiem, kiedy to upłynęło) wciąż nie tracą impetu i konsekwentnie napierdalają dalej, czego znakomitym potwierdzeniem jest spójność i wysoki poziom Maniacult. Jak należało się spodziewać, zespół nie wprowadził do swej twórczości żadnych istotnych zmian, które miałby w jakiś szczególny sposób odróżnić nowy krążek od poprzednich – to raczej kolejny kroczek do przodu, a zarazem logiczna kontynuacja i rozwinięcie „Terrorvision”. Jedyną godną odnotowania nowością jest liryczny koncept (odwołujący się do prozy H.P. Lovecrafta), który delikatnie wpłynął na kształt muzyki.
Opisując
Na początku byli Black Sabbath, a Black Sabbath byli z Birmingham, i heavy metalem byli Black Sabbath. A 35 lat później Ian Christe postanowił kompleksowo opisać zjawisko, które Brytyjczycy zapoczątkowali. Książka Ryk bestii. Dekady metalu w oryginale ukazała się w 2003 roku, jednak na polskie tłumaczenie trzeba było naprawdę dłuuugo poczekać, bo aż do 2020. Na rocznicę pierwszego wydania wydawnictwo In Rock przygotowało wydanie upiększone, uzupełnione i rozszerzone o bagatela ponad 250 stron. Wizualnie tomisko robi znakomite wrażenie, więc nawet jeśli ktoś będzie zawiedziony zawartą w nim treścią, zawsze może użyć go do szpanowania przed znajomymi tudzież do ubicia upierdliwego sąsiada – w końcu co cegła, to cegła.
Powrót Carcass, zgodnie z moimi oczekiwaniami, okazał się porażką. 


