VIC records wznawia różnej maści obskurne grupy jak Asphyxiator, pewnie ze względu na fakt posiadania przez te zespoły pełni praw autorskich do swojej twórczości. Nie jest to narzekanie z mojej strony, gdyż cenię sobie tego typu inicjatywy, gdyż pokrywają się z moją misją życiową nagromadzenia dużej ilości Death Metalu z lat ‘90. Zwłaszcza, że recenzowana płyta niekoniecznie była prosta do znalezienia w internecie przed re-edycją (nie mówiąc już o jakości).
Album można porównać do schaboszczaka z kapustą – proste, pospolite jadło, ale trudno sobie odmówić konsumpcji. Dźwiękowo mamy wypadkową Napalm Death/Bolt Thrower, z naciskiem na masywność tego drugiego. Mimo podobieństw do swoich idoli, ekipie udaje się wyłuskać odrobinę własnego charakteru poprzez stworzenie odpowiedniego nastroju, który zabiera słuchacza w mroczne miejsca różnej maści seryjnych morderców i wojen.
Od czasu do czasu dodawany jest keyboard dla smaczku, ale bez przesady. Hitem płyty i zdecydowanym faworytem jest ponadprzeciętny „Serial Killer”, zaczynający się od mrocznej wstawki instrumentalnej i odpowiednio budujący napięcie, grając riffy wokół głównego motywu i swobodnie prowadząc kompozycję naprzód aż do kulminacji utworu.
Zaskakuje też „Futile”, gdzie przez pierwsze 2 minuty gra sobie delikatnie fortepian, po czym wchodzi konkretny wygar z pojawiającymi się momentami blast beatami. Oba utwory zdecydowanie dodają klasy grupie.
Pomimo wspomnianych wcześniej blastów, utwory dominują w średnich-Bolt Throwerowskich tempach, co niektórym, bardziej wymagającym słuchaczom, może się wydać monotonne, zwłaszcza że płyta trwa prawie godzinę.
Na wszelki wypadek też ostrzegę, że na końcu utworu „The Day That I Died” wokalista robi niespodziewany quasi-Power Metalowy okrzyk, co może lekko przyprawić o zawał. Zdarza się mu też czasem przejść wokalnie z Barney’a Greenway’a w Martina Van Drunena, aczkolwiek myślę, że jest to bardziej efekt zdarcia głosu, niż zamierzony efekt.
Niełatwo jest mi ocenić ten album obiektywnie, gdyż jest on przeznaczony głównie dla maniaków jak ja, którym zawsze jest za mało Death Metalu w życiu. Dla mnie spokojnie zasługuje na 8, ale ponieważ nie ma tutaj odkrywania nowych lądów, ani przesadnych ambicji stworzenia dzieła wiekopomnego, a jest tylko rzetelność i frajda z grania, to możecie odjąć 2 punkty od ogólnej oceny. Jest to jeden z tych kompaktów, gdzie należy być w odpowiednim nastroju, rozłożyć się wygodnie z winkiem w ręku i zanurzyć się w mgielnych oparach muzyki, aby móc go należycie docenić i nigdzie się nie spieszyć.
ocena: nieobiektywnie: 8/10, bardziej obiektywnie: 6/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/Asphyxiator-117420245022978/
„If You’re False, Don’t Entry”
Do momentu wydania „Lucifer Incestus” Belphegor był dla mnie zespołem, który niebezpiecznie balansował na granicy żenady i aż do przesady przedkładał wizerunek i szokującą (w założeniach) otoczkę ponad wykonywaną muzykę, bo ta była niedookreślona i w najlepszym wypadku przeciętna – ekstremalna, owszem, ale w nieporadnym wydaniu. Czwarta płyta Austriaków okazała się przełomem i krokiem we właściwym kierunku, natomiast Goatreich – Fleshcul jest już konkretnym rozwinięciem tamtej formuły – dużo bardziej zróżnicowanym, dopracowanym, lepiej zagranym i przede wszystkim dojrzale skomponowanym.
Niektóre recenzje nie są w ogóle planowane, ale gdy się czasami słucha czegoś zaskakująco dobrego, zwłaszcza kompletnie niespodziewanie, człowiek aż ma ochotę się podzielić swoim znaleziskiem.
Najwyższy czas nadrobić brak tej legendy na tym blogu. Nowojorski Internal Bleeding jest powszechnie uważany za pra-ojca Slam Death Metalu, a swoje korzenie i inspiracje muzyczne znajdował nie tylko u swych krajanów z Suffocation, ale również w scenie NYHC, oraz… East Coast Hip-Hop. Słychać to w postawie, agresji, rytmice, jak i podejściu do tworzeniu utworów.
Malevolent Demise Incarnation to kolejna zacna płyta w dorobku Rapture, ponownie jeszcze lepsza od poprzedniej. Z materiału na materiał Grecy poprawiają, co w ich mocy i rozwijają się w naturalny sposób, choć niektórzy powiedzieliby, że nie rozwijają się wcale – bo jedynie odgrzewają znane od wieeelu lat patenty. Prawda leży gdzieś pośrodku? Chyba tak, bo to, że w muzyce Rapture nie ma nic rewolucyjnego, wiadomo już od dawna. Wszystkie — albo prawie wszystkie — pomysły zawarte na tym krążku zostały przewałkowane przez Demolition Hammer, Devastation, Hellwitch, Sadus czy Dark Angel, a tu są jedynie podane we współczesnej oprawie. Prawdą również jest, że za każdym razem zespół podnosi sobie poprzeczkę, staje się coraz bardziej ekstremalny, a nagrywane utwory – mocniej rozbudowane.
Japonia to dziwny kraj i zupełnie obca mentalność. Weźmy takiego np. Defiled – grupa wychodzi z założenia, że reszta świata to ich bezpośrednia konkurencja (głównie Szwecja i USA), to żeby wejść do wyższej ligi, wypełniają wszelkie podpunkty i standardy, aby być „true”.
Chciałbym zaznaczyć, że nie jestem specjalnie fanem Melo-Death. dlatego tym bardziej chciałbym zwrócić uwagę na jeden z bardziej nadających się do słuchania albumów z tej nieco cukierkowej odmiany Metalu. Możliwe też, że wyraźne wpływy Thrash Metalu zaważyły na mojej sympatii do muzyki zawartej na tym krążku.
Xysma to bez wątpienia największa legenda fińskiej sceny; największa, choć stosunkowo szybko zapomniana. Albo skutecznie wyparta z pamięci, bo i taka opcja również wchodzi w grę. Zaczynali w 1988 roku jako gore-grindowy potwór mocno zafascynowany Carcass, ale tego stylu nie trzymali się nazbyt kurczowo, bo już po jednej demówce i epce „Above The Mind Of Morbidity” naszło ich na zmiany. Na wydanym w 1990 roku materiale „Fata Morgana” Finowie nieco złagodzili brzmienie, a do muzyki wprowadzili garść nieoczywistych, a przy tym nieortodoksyjnych rozwiązań – coś, co mogło dać do myślenia odbiorcom, ale nie musiało.
Dania nie ma za bardzo czym się pochwalić. Z klasycznych zespołów najbardziej znane są Konkhra i Illdisposed, znane z nadużywania Groove/Thrash’u typu Machine Head, w swojej odmianie Death Metalu. Niemniej jednak, jakaś tam scena sobie istniała i była ona nawet liczna, mimo iż grupy te nie spotykały się z jakimś większym zainteresowaniem poza krajem macierzystym.


