Recenzję „White-Eyed Trance” kończyłem następująco: Ectoplasma nie zawodzi i nic nie wskazuje, żeby to się miało zmienić w przyszłości. Ten tego… Grecy w krótkim czasie dorobili się renomy bardzo solidnego zespołu, którego kolejne płyty można kupować w ciemno. Tak też zrobiłem w przypadku Inferna Kabbalah. No i cóż… Koniec końców nie żałuję, jednak na pewno nie jest to materiał, który sprostał moim oczekiwaniom. Przyczyn tego stanu rzeczy należy zapewne szukać w 2021 roku, kiedy zaszło COŚ, co doprowadziło do całkowitego rozsypania się składu. O co poszło – nie wiadomo, bo wywiadów z muzykami brak, a żale wylewane przez nich w książeczce są mało precyzyjne.
W wyniku wspomnianego rozłamu w zespole ostał się jedynie oryginalny wokalista/basista Giannis Panagiotidis, który — jak mniemam — wcześniej zbyt dużego wpływu na kształt utworów nie miał. W sukurs przyszedł mu kolega z Humanity Zero, pełniący obowiązki gitarzysty i perkusisty Dimitris Sakkas. Właśnie ta dwójka odpowiada za 35 minut materiału podpisanego jako Inferna Kabbalah. Zmienił się skład Ectoplasma, znacząco zmieniła się i muzyka, choć to wciąż death metal w znajomej otoczce, może nawet bardziej oldskulowy, niż wcześniej – bo prostszy i mniej ekstremalny. To, że w kawałkach jest mniej charakterystycznych motywów albo że są poskładane w niezbyt wyszukany sposób, można duetowi wybaczyć, ba!, to nawet nie musi być problemem. Gorzej, że wszystkie co do jednego sprawiają wrażenie niedopracowanych, przygotowanych w pośpiechu i zagranych bez wcześniejszego polotu.
Sama muzyka nie jest zła, ale przez lata Grecy zdążyli już nas przyzwyczaić do wyraźnie wyższego poziomu – czy to jeśli chodzi o stronę kompozytorską, wykonawczą czy brzmienie. Inferna Kabbalah w każdym z tych punktów niedomaga. Utworów Ectoplasma nie mogę pochwalić ani za porządne pierdolnięcie, ani za jakąś szczególną wyrazistość (chlubnym wyjątkiem jest „Infestation Of Atrocious Hunger” – bardzo chwytliwy i z czymś na kształt solówki) – w swojej stylistyce są jak najbardziej poprawne, ale raczej nic ponadto. Wykonanie również nie rzuciło mnie na kolana. Nowy perkman daje radę, ale to zdecydowanie nie ta klasa, co Maelstrom. O dziwo lepiej radzi sobie jako gitarzysta. Rozczarowują wokale Giannis — dużo słabsze niż w przeszłości i w dodatku podane bez przekonania — co jest o tyle dziwne, bo miał doskonałą okazję, aby wykrzyczeć tu całe swoje wkurwienie. No i brzmienie – pierwotne, budżetowe i baaardzo przeciętne.
Jak na moje ucho muzycy Ectoplasma pospieszyli się z nagraniami. Od „White-Eyed Trance” upłynęły wprawdzie trzy lata, ale żaden fan nie miałby im za złe, gdyby jeszcze trochę się wstrzymali – uzupełnili skład, dopracowali utwory i nagrali je w przyzwoitych warunkach. Przy całej mojej sympatii dla zespołu za Inferna Kabbalah więcej niż i tak naciągane 6 i pół dać nie mogę.
ocena: 6,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/Ectoplasma-1579524392276613/
inne płyty tego wykonawcy:
Z perspektywy czasu, łódzki Tenebris zaliczył niemały „wstrętny progres” (nawiązując do tytułu płyty). Od rasowego Death Metalu, po szeroko rozumianą muzykę Metalową z elementami, które innym kapelom nie mieszczą się w głowie. Od samego jednak początku słychać, że nie mamy tutaj do czynienia z „kolejną” grupą Death Metalową.
Kiedyś nie doceniałem tego typu zespołów i wydawały mi się nudne i wtórne. I choć faktycznie, Aeon nie należy ani do najoryginalniejszych, ani też najciekawszych wśród brutalnych grajków, to błędem byłoby spisanie ich na straty, jako „kolejną” ekstremalną grupę. Aeon szeroko wypłynął dzięki odrodzeniu się popularności Death Metalu w latach 2005-2012, do której również dołożył i swoją cegiełkę.
Jako Polak z krwi i kości, recenzję Acts Of God zacznę od gmerania w przeszłości (jako Polak z krwi i kości, przejawiam również talenty poetyckie), bo z perspektywy czasu dość znacząco zaingerowałbym w oceny dwóch poprzednich płyt zespołu, choć bez zmieniania tego, co o nich napisałem. Oba krążki niedługo po wstępnym osłuchaniu trafiły na półkę, gdzie całkiem sprawnie idzie im zbieranie kurzu, bo nawet przy „wędrówkach” przez dyskografię omijam je szerokim łukiem. Nowy, mimo iż podtrzymuje delikatną tendencję zwyżkową, zapewne wkrótce podzieli ich los.
Nie ma kompletnie niczego złego w tym, że ekipa, która działa od 30 lat tworzy konsekwentnie nowe rzeczy, poprawiając jedynie możliwości produkcyjne. Obscenity z niejednego pieca chleb jadło i nie musi wydawać kolejnych płyt. Robią to, ponieważ wciąż mają ochotę coś zaprezentować.
Zwykło się patrzeć na Amerykanów jak na jeden kraj, gdzie w rzeczywistości każdy stan ma swoją specyfikę i styl. Jako Stany Zjednoczone da się znaleźć nawet i tysiąc zespołów Death Metalowych powstałych w latach ’90. Ale gdyby rozbić tą liczbę na indywidualne stany, to okazałoby się, że najliczniejsze sceny czy to z Kalifornii, Nowego Jorku czy Florydy są dwukrotnie mniejsze od tego, co się równolegle działo na całej polskiej scenie w ówczesnych czasach.
Debiut Amerykanów mógłby być dużą sensacją na scenie nowoczesnego death metalu, gdyby na wczesnym etapie zainwestowano w marketing i wytworzono wokół zespołu odpowiednio tajemniczą otoczkę albo przynajmniej oficjalnie nie ujawniono składu. Mówię wam, byłby kult! Kiedy natomiast już wiemy, skąd się wzięli członkowie Aeviterne, jakie są ich wcześniejsze dokonania i podejście do grania, to ani styl muzyki, ani jej poziom nie są wielkim zaskoczeniem, to coś wręcz oczywistego. Na The Ailing Facade po prostu słychać ogromne umiejętności oraz doświadczenie, które zdobywa się latami.
Historia Crimson Relic jest specyficzna – po rozpadzie Divine Eve gitarzysta Xan Hammack stwierdził, że szkoda, aby praktycznie gotowy materiał na debiut pierwotnej kapeli przepadł, więc postanowił uwiecznić go, ale pod nową nazwą. Sam Crimson Relic chyba się rozpadł niewiele później po wydaniu swojej jedynej płyty i też nie wydaje mi się, aby było inne zamierzenie dla tego projektu, jako że całość została nagrana tylko przez dwie osoby – Hammacka i sesyjnego muzyka, Rhetta Davisa (Morgion, Gravehill).
Mortal Decay, mimo bardzo dużego stażu, ma skromną dyskografię, a łatka brutalno-technicznej odmiany Death Metalu prawdopodobnie u wielu osób wywoła stereotypowe reakcje, dopóty człowiek się nie zanurzy w rozkoszne dźwięki rzezi.
Fani brutalnego death metalu na całym świecie bardzo ciepło przyjęli powrót i debiutancki album Afterbirth, choć niekoniecznie było to granie w stylu, do jakiego wszyscy przywykli. Niezależnie jednak od tego, czy 


