Nieważne jak o tobie mówią, ważne by mówili i nie przekręcali nazwiska – chyba z takiego założenia wyszedł Kummerer przy okazji promocji A Sonication – płyty, która nie ma wiele do zaoferowania, poza kontrowersjami natury prawnej. Szambo wybiło wraz z premierą pierwszego singla – byli członkowie zespołu, Christian Münzner i Alex Weber, doszukali się w nim swoich pomysłów, choć mieli ze Steffenem dżentelmeńską umowę, że ich nie wykorzysta, a już na pewno, że nie podpisze ich swoim nazwiskiem. No i cóż, później było tylko ciekawiej, a z każdym kolejnym dniem los Obscury stawał się coraz bardziej niepewny.
Czy wiedza, że Kummerer wydymał kolegów i pozwolił sobie tu i ówdzie na mały plagiacik wpływa na odbiór A Sonication? Myślę, że nieszczególnie, bo właśnie takiego materiału spodziewałem się po płycie robionej w pośpiechu i nagrywanej w zbieranym na ostatnią chwilę składzie. Materiału bazującego wyłącznie na tym, co już znamy (czy raczej – co zna Kummerer), szalenie schematycznego (na żywo nie byłem w stanie rozróżnić kawałków z tej płyty), przewidywalnego, miałkiego, bez wyrazu i wyładowanego mnóstwem trudnych do uzasadnienia rozwiązań. Słychać w tym wszystkim Obscurę, to fakt, ale jest to Obscura w wersji LITE (uproszczonej, „umelodyjnionej” i pełnej zawstydzających przytupów: „Evenfall”, numer tytułowy…) tudzież na miarę obecnych możliwości Steffena. Zaskakuje tylko jedno: na A Sonication nie ma aż tyle progresywnego pitolonka, ile można było oczekiwać, znając zapatrywania lidera zespołu. Samego pitolonka natomiast nie brakuje.
A Sonication to najkrótszy album w dyskografii Obscury i to akurat działa na jego korzyść, bo gdyby był dłuższy, w typie kilku poprzednich, przebrnięcie przez całość byłaby nie lada wyzwaniem. A tak, przy 39 minutach, po prosu sobie przelatuje, nie pozostawiając między uszami niczego konkretnego; na plus zaliczam, że także niczego specjalnie odpychającego. Jedynym naprawdę wyróżniającym się utworem jest tu instrumentalny „Beyond The Seventh Sun”, ale nie wiem, czy dlatego, że ogólnie jest dość przyjemny, czy dlatego, że pozbawiony wokali – optymistycznie uznajmy, że w grę wchodzi pierwsza opcja.
Album broni się od strony wykonawczej, wszak nagrywali go zawodowcy z nie byle jakim dorobkiem, jednak, co trzeba zaznaczyć, nie ma tu jakiegoś błysku. Żaden z instrumentalistów nie był w stanie wyryć na A Sonication swojej muzycznej osobowości, co najpewniej ma związek z pracą pod presją czasu i brakiem skrystalizowanej wizji. Co do produkcji… Zespół ponownie skorzystał z usług baaardzo znanego w branży Fredrika Nordströma, ale rezultat jego pracy jest co najmniej dyskusyjny. Płyta brzmi płasko, jest wyprana z pierdolnięcia i potwornie szeleści, co fatalnie wpływa na dynamikę i utrudnia dokopanie się do aranżacyjnych detali. Może właśnie taki był zamysł? No chyba, że ktoś tu zwyczajnie zapomniał o masteringu…
Nie przepadam za „Akróasis”, drażni mnie miętkość, przekombinowanie i rozwlekłość tego krążka, ale dzięki A Sonication zaczynam go szczerze doceniać. Artystycznie Kummerer wyłożył się tutaj na pysk i tylko od dobrej woli jego byłych kolegów zależy, czy nie pogrąży się także finansowo.
ocena: 5/10
demo
oficjalna strona: www.realmofobscura.com
inne płyty tego wykonawcy:
Za sprawą bardzo udanego acz skromnego objętościowo debiutu muzycy Noctambulist zyskali uznanie wśród wielbicieli ambitnego death metalu, co w prostej linii doprowadziło ich do podpisania papierków z Willowtip. Dzięki umowie z tak prestiżowym wydawcą Amerykanie dostali szansę rozwoju, awansu w hierarchii i dotarcia do większej liczby słuchaczy, jednak po wydaniu The Barren Form do żadnego wybuchu popularności nie doszło, bo nie dość, że zespół powielił wcześniejsze błędy, to uczynił z nich istotną część tego materiału.
Wydawać by się mogło, że po ponad trzydziestu latach w biznesie (w tym jako wydawca) i stosie nagranych albumów Henri Sattler ma dość wiedzy i doświadczenia, by uniknąć pewnych błędów… A tu proszę: z najdłuższego, najsłabszego i najmniej reprezentatywnego kawałka uczynił numer tytułowy, wrzucił go na początek płyty i w dużej mierze właśnie na nim oparł jej promocję. Rozumiem, że należy to traktować jako kolejną niezbyt wyszukaną formę wyjścia do ludzi-normików, bo dla wieloletnich fanów God Dethroned — a już zwłaszcza tych, którzy byli zawiedzeni zbyt stonowanym
Powrót Massacre z Kamem Lee jako frontmanem zgodnie z oczekiwaniami okazał się artystyczną klapą, a i pod względem czysto komercyjnym najwyraźniej również nie zrobił furory — i to pomimo naprawdę widocznej promocji — czego najlepszym dowodem jest spadek zespołu z Nuclear Blast do Agonii. Lee może sobie coś tam bredzić, że bliskie są mu wartości podziemia i w związku z tym Agonia to dla niego idealna wytwórnia, ale prawda jest boleśnie prosta: rynek negatywnie zweryfikował
Niewiele zjawisk na polskiej scenie przeszło mi tak bardzo koło pięciu liter, jak Батюшка, jej schizma i późniejsze sądowe cyrki między jej pomysłodawcami, toteż nigdy bym się nie spodziewał, że pewnego dnia następca odnogi „krysiukowej”, Патриархь, trafi w moje ręce. A trafił. I to wcale nie był koniec zaskoczeń, bo trafił również w mój gust. Kto wie, może to jeden ze zwiastunów objawionego prorokowi Eliaszowi Klimowiczowi przez boga końca świata?
Czasy mamy takie, że gdzie się nie obejrzeć, tam wyskakuje kolejny super-gwiazdorski projekt, który poza rozpoznawalnymi nazwiskami (a i to nie zawsze) nie ma nic wartościowego do zaoferowania. Do rzadkości należą natomiast sytuacje, żeby w jednym zespole spotkały się AŻ takie osobistości, jak to ma miejsce w przypadku Akurion, a rezultat ich współpracy, choć nie idealny, był naprawdę godny uwagi. Nie bez znaczenia jest także to, że muzyka z Come Forth To Me nie jest aż tak oczywista, jak by to w prostej linii wynikało ze składu, mimo iż wydawca ma na ten temat inne zdanie i promuje ją w niewyszukany sposób.
Dobrego grindu ci u nas niedostatek, więc i takie, skromne objętościowo płytki przyjmuję z dużą radością. W dwudziestą rocznicę powstania zespołu i dziesiątą wydania „Degenerate” Ass To Mouth uraczyli nas krążkiem numer trzy. Krążkiem, który chociaż w żaden sposób nie jest przełomowy, potwierdza wysoką pozycję kapeli na europejskiej scenie. Zdawać by się mogło, że z powodu tak długiej przerwy chłopaki będą potrzebowali trochę czasu i paru mniejszych wydawnictw na należyte rozruszanie kończyn i dojście do optymalnej dyspozycji, ale nic bardziej mylnego.
Z odtajnionych dokumentów Megadeth: 1) Nagrać płytę. 2) Porządnie ją wypromować. 3) Wymienić połowę składu. 4) Zabrać się za następny materiał. Tak w wielkim skrócie wyglądała droga amerykańskiej legendy od
Zanim Disgorge stali się grupą znaną i wpływową, byli grupą… nieznaną i niewpływową, ale za to dość ogarniętą, z dużym potencjałem i jasno określoną wizją muzyki. Dobrze to słychać na Cranial Impalement, czyli kompilacji dwóch demówek zespołu — dokładnie drugiej i trzeciej — nagranych w krótkim odstępie czasu w połowie lat 90. Pomimo niewielkiej objętości (po 12 minut na jeden) oraz pewnych realizacyjnych niedoskonałości oba materiały kasowały jakością większość płyt z (brutalnym) death metalem, które ukazywały się w tamtym czasie, a i dziś bronią całkiem nieźle.
Pisząc moją pierwszą recenzję na tym blogu, zacząłem niejako od dupy strony. Darkthrone i wtedy jego najnowsze 


