Co może być lepszego dla maniaka Autopsy niż kameralny recital swoich ulubieńców oparty na osobiście wyselekcjonowanych kawałkach? Ano nic, niestety. Jednak gdy obniżymy nieco wymagania, mnóstwo radochy może nam sprawić również After The Cutting, czyli wypasiony box podsumowujący karierę zespołu do roku 2015. W skład tego pięknie wydanego zestawu wchodzą cztery krążki audio oraz — a raczej przede wszystkim — „książka” autorstwa Dennisa Dreada wzbogacona o mnóstwo archiwalnych zdjęć i znakomitych, nigdzie wcześniej niepublikowanych grafik. Za jednym zamachem możemy zatem nacieszyć i uszy i oczy, przy okazji przyswajając sporo ciekawostek z historii Autopsy.
After The Cutting to prawdziwa skarbnica wiedzy o kultowych Amerykanach, bo dzieje zespołu poznajemy nie tylko oczami autora, ale również każdego z ważniejszych muzyków, producentów ich nagrań czy nawet autorów okładek. A i to nie wszystko, bo swoje trzy grosze dorzucili chociażby członkowie Dismember oraz główny orędownik Autopsy na norweskiej ziemi i kolega z tej samej wytwórni – Fenriz. Lektura jest arcyciekawa, bo dowiadujemy się właściwie wszystkiego, co do tej pory było dostępne tylko nielicznym, w tym wielu zaskakujących zdarzeń z baaardzo zamierzchłej przeszłości, zanim Chris Reifert, Eric Cutler i Danny Coralles w ogóle się poznali.
Mamy tu wyczerpujący opis tego, jak zespół powoli rósł w siłę (przynajmniej na płaszczyźnie artystycznej) — z każdym kolejnym wydawnictwem stając się coraz bardziej odpychającym dla przeciętnych fanów death metalu — by w końcu (pierwszego etapu) rozbić się o prozaiczne kwestie organizacyjne przy okazji „trasy” promującej „Acts Of The Unspeakable”. Szczęśliwie dla nas Autopsy byli na tyle bezkompromisowi w realizacji swoich zboczonych pomysłów, że nawet brak znaczących sukcesów (oprócz uwielbienia w Szwecji) nie przeszkodził im w dokończeniu wydanego de facto pośmiertnie „Shitfun”.
Następnie Dread pokrótce przypomina, czym członkowie Autopsy zajmowali się po rozpadzie kapeli (Abscess, The Ravenous, Funeral…), by szybko przejść do ich powrotu w nieoczekiwanej glorii i chwale, już jako gwiazdy i legendy brutalnej muzyki. W tej części wspomnienia dotyczące nagrań poszczególnych materiałów są już bardziej szczegółowe, ale nie ma się czemu dziwić – wszak są świeższe. Ponownie dowiadujemy się kilku ciekawostek związanych z trasami, okładkami i pracą w studiu, w tym także takich budzących zdziwienie. Jak się okazuje, Autopsy potrafią być zbyt ekstremalni dla samych siebie, co wyszło przy okazji narywania kawałka „Sadistic Gratification”, z którego wydźwiękiem (dosłownie…) Joe Trevisano miał pewne problemy.
W ostatnich rozdziałach (circa 2015) daje się wyczuć pośpiech autora (sam uczciwie przyznał, że deadline na After The Cutting coraz bardziej dawał o sobie znać), stąd też przedstawione informacje mają dość ogólny charakter, ale jest to historia na tyle świeża, że — jeśli komuś mało — ewentualne braki można sobie uzupełnić lekturą aktualnych wywiadów.
Co do załączonych do After The Cutting krążków, upchnięto na nich w sumie ponad 5 godzin muzyki, choć z perspektywy kolekcjonera naprawdę ciekawych kawałków nie ma tu zbyt wiele. Nie mam oczywiście na myśli poziomu utworów, co raczej ich wyjątkowość. Mnie najbardziej przekonuje pierwszy dysk, bo zmieszczono na nim świeżą naonczas epkę „Skull Grinder”, demówki z 1987 i 1988, przedpotopowy „Christ Denied”, próbę z 1991, na której szlifowano numery na „Fiend For Blood” oraz prymitywny szlagier „Black Incantations” nagrany w konspiracji pod szyldem Grave Violators.
Dwa kolejne dyski to raczej klasyczny debestof podzielony na część starą (do „Shitfun”) i nową (od „Horrific Obsession”). Niczego niezwykłego na nich nie znajdziemy (bo kompilacji Autopsy było już kilka), ale plusem jest na pewno fakt, że nie ograniczono się wyłącznie do utworów z longplejów i dorzucono również co nieco z epek i singli. Ciekawiej robi się na czwartym krążku, bo wciśnięto tam dwa koncerty (czy raczej ich fragmenty) z Oakland z 2012 i 2013. W obu przypadkach jakość dźwięku dupy nie urywa, ale jest akceptowalna. Ostatnie siedem numerów to próba z 1992 roku z materiałem na nadchodzący „Acts Of The Unspeakable”.
Czy warto się zainteresować After The Cutting? Pytanie, kurwa! To jest absolutny obowiązek dla fanów Autopsy, choć i tacy, którzy z zespołem nie mieli nigdy po drodze znajdą tu dużo fascynujących informacji i masę klasowej muzyki. Zachęcam gorąco do zakupu, mimo iż znalezienie tego cuda w uczciwej cenie w kraju nie jest sprawą prostą.
ocena: -
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/Autopsy-Official-162194133792668/
inne płyty tego wykonawcy:
Zaledwie 5 lat zajęło Niemcom z Sulphur Aeon wypracowanie sobie na tyle dobrej renomy w podziemiu, żeby ich trzecia płyta była wydawnictwem naprawdę wyczekiwanym. Sam byłem cholernie ciekaw, co też tym razem przygotują; nastawiłem się bardzo ostro i — jak już widzicie po ocenie — nie zawiodłem się. The Scythe Of Cosmic Chaos spełnia wszystkie moje oczekiwania. O jakiejś rewolucji w ramach stylu nie ma oczywiście mowy, jednak zespół z pewnością wykorzystał nowe możliwości wynikające z rozbudowania składu o dwóch muzyków.
Po wielkim sukcesie
Naiwność ma swoje granice, ja jednak dałbym sobie rękę uciąć, że wśród fanów zespołu znaleźli się i tacy, którzy po zachłyśnięciu się świeżością
Poprzedni album Prion odkładałem na półkę w przekonaniu, że argentyńskie trio już raczej nic lepszego z siebie nie wykrzesze. Minęło kilka lat i co się okazało – na
Jestem po kilkudziesięciu starciach z Only Death Can Save You i muszę przyznać, że nie zostałem przez tę płytę zmieciony. Może obiecywałem sobie po tym materiale zbyt wiele, a może maltańskie komando zaliczyło drobny spadek formy. Obawiam się, że w grę wchodzi ta druga opcja, bo w szybkiej konfrontacji z
Będę szczery, nie miałem zbyt dużych wymagań co do następcy
Spójrzmy prawdzie w oczy, the true Nocturnus, ten wizjonerski, oryginalny i w pełni zejebisty, skończył się na
Od czego tu zacząć, żeby za szybko nie rzucać kurwami… Może tak. Jeśli wierzyć informacjom zawartym we wkładce Without Looking Back, materiał został nagrany w 2016, a rok później dokonano mixów, masteringu i innych upiększeń. Z premierą natomiast zwlekano aż do tegorocznych wakacji… Tylko czy na pewno zwlekano? Nie żebym się tu bawił w dziennikarza śledczego rodem z Faktu, ale ta dwuletnia przerwa śmierdzi mi niemożnością znalezienia wydawcy. Jakiś się w końcu trafił – Pure Steel Records, czyli label specjalizujący się przede wszystkim w trzecioligowym heavy-power na rynek niemiecki. No i cóż, w porównaniu z „kolegami” z wytwórni Kat wcale nie wygląda źle, jednakowoż na tle swoich klasycznych dokonań wypada zawstydzająco blado. Ba, z kolejnymi utworami okazuje się, że również poziom
Possessed trafił szlag jeszcze zanim death metal tak naprawdę się rozkręcił, ale dorobek zespołu nie został nigdy zapomniany. Sam lubię wracać do ich nagrań, ale skłamałbym pisząc, że codziennie przed zaśnięciem marzyłem o nowej płycie. Tym bardziej, że z dużym sceptycyzmem obserwowałem powrót Jeffa Becerry na scenę z takim, na oko, dość przypadkowym składem. Lata mijały… trasy, festiwale, trasy, festiwale… no i liczyłem, że na wspominkowych recitalach się skończy.


