Pasmo sukcesów artystyczno-komercyjnych Christ Agony — czyli innymi słowy pierwsze trzy albumy — zostało brutalnie przerwane w momencie wydania Darkside – płyty eksperymentalnej i kontrowersyjnej, a po fanowsku rzecz ujmując: po prostu nieudanej. Rok wcześniej Samael zelektryzował świat metalu śmiałym użyciem elektroniki i kosmicznym klimatem, co dla zespołu Cezara (czy raczej dla jego studyjnej namiastki) mogło być jakimś impulsem do wprowadzenia zmian w muzyce, jednak bądźmy szczerzy – przejście z bogatego aranżacyjnie black metalu do mariażu techno, poezji śpiewanej i przesterowanych gitar nikomu nie mogło wyjść na dobre.
I nie wyszło. Na Darkside trudno się doszukać jakichś punktów wspólnych z kultową trylogią, bo płyta jako całość jest potwornie niespójna stylistycznie, struktury utworów zostały drastycznie uproszczone, brzmienie jest sztuczne (kłania się automat perkusyjny) i niezbyt dopasowane do muzyki (w dodatku „The Key” pod względem produkcji odstaje od pozostałych), diabelski klimat Christ Agony uleciał całkowicie i nawet wokale Cezara (zwłaszcza te czyste i płaczliwe) momentami są bardzo odległe od tego, co z powodzeniem robił wcześniej przez kilka lat. Ja rozumiem, że poprzednia formuła mogła się ojcu założycielowi znudzić, ale robienie z płyty śmietnika nieprzystających do siebie pomysłów nie jest najlepszym rozwiązaniem.
Jakby tego było mało, na Darkside jest aż jeden rasowy metalowy numer — „Kingdom Of Abyss” — w szybkim tempie i z agresywnymi riffami, i właściwie tylko on zasługuje na szczere wyróżnienie. Poza nim trochę sensownego grania można wyłuskać jedynie z „Darkside” (część „Eternal” jest dużo ciekawsza niż „Beauteous Death”) i „The Triangle” (ale dopiero jak się rozkręci) oraz — już w mniejszym stopniu — z „Dark Goddes” (udana melodia) i „Heredity” (ze dwa spoko riffy). Nie ma co ściemniać, to niewiele jak na zespół z takimi dokonaniami, tym bardziej, że w pozostałych kawałkach gitary robią wyłącznie za niemrawy wypełniacz tła. „My Spirit Seal” (w obu wersjach) najlepiej przepstrykać zanim w ogóle się zacznie – szkoda waszych nerwów na taką awangardę.
Wydaje mi się, że kiedyś byłem bardziej wyrozumiały dla tej płyty i siłą rzeczy jakiś sentyment do Darkside mi pozostał, jednak nie na tyle silny, żeby sięgnąć po nią częściej niż raz na kilka lat. W katalogu Christ Agony jest kilka lepszych albumów, a precyzując – wszystkie.
ocena: 5,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/ChristAgony
inne płyty tego wykonawcy:
Czy to się komuś podoba, czy nie, ostatnia płyta Kata w relatywnie oryginalnym (czy też najbardziej „klasycznym”) składzie to koncertówka, w dodatku dość osobliwa. W normalnych warunkach takie wydawnictwo stanowi wypasione ukoronowanie jakiegoś okresu i prezentację dotychczasowego dorobku, w przypadku Somewhere In Poland 2003 można mówić raczej o chęci odkreślenia przeszłości grubą linią. No i nie ma to nic wspólnego z wypasem, bo na płytę wepchnięto ledwie 65 minut materiału zarejestrowanego we Wrocławiu, więc sami przyznacie, że to okrutnie mało, jak na ponad dwudziestoletni dorobek.
Do dupy z tym Misery Index! Co się zabierałem do pisania o Rituals Of Power, wychodziła mi praktycznie kopia recki
The Mother Of All Plagues to już trzeci album Mercyless od momentu ich powrotu do grania po dziesięcioletniej przerwie i jakby tego było mało, trzeci naprawdę udany. Tym samym Francuzi, przynajmniej ilościowo, przebili swój klasyczny dorobek z pierwszej fazy działalności, zanim znudziło im się brutalne granie. Zespół ponownie raczy nas podanym na surowo pierwotnym death metalem, i choć muzyka na pewno nie jest aż tak obskurna jak na
Uerberos to taka ciekawostka przyrodnicza z Discovery – rzadki przykład zespołu, który nie zawodzi pokładanych w nim nadziei. Na potwierdzenie tych słów mam Stand Over Your Grave – następcę i tak już udanego
Fani najbardziej szalonego oblicza Gorguts wystąp! Ad Nauseam to zdecydowanie zespół dla was! Włosi za główną inspirację obrali sobie przede wszystkim
Geneza tego zespołu/projektu jest z lekka dziwna, bo powstał tylko po to, żeby Tony Petrocelly mógł jakoś spożytkować materiał, jaki w ciągu ostatnich lat przygotował pierwotnie dla paru swoich, w tej chwili w większości już nieistniejących, kapel. Ot, takie death metalowe wysypisko nieużywanych pomysłów. Debiutem Construct Of Lethe udowodnił jednak, że nie robi niczego na odpierdol i koniec końców taki „patchworkowy” twór ma sens. Dwójka wyszła mu jeszcze lepiej, więc tym bardziej zachęcam, żeby dać zespołowi szansę. Wszak od ostatniej porządnej płyty Morbid Angel upłynęło tak dużo czasu…
Altarage to zyskujący coraz większą rozpoznawalność przedstawiciel zyskującego coraz większą popularność nurtu chaotycznego i nieprzystępnego death metalu, w którym wszystko, co tylko możliwe jest nieczytelne lub spowite mgłą tajemnicy. Stąd też nie wiadomo, kto dokładnie stoi za zespołem (bo obowiązkowo twarze pozasłaniali czarnymi woalkami) i za co w nim odpowiada ani gdzie, kiedy i z kim tenże zespół nagrał swój debiutancki materiał. Znany jest jedynie autor okładki. A, i jeszcze główne inspiracje, bo Hiszpanie w mało subtelny sposób ściągają mnóstwo patentów ze środkowego etapu australijskiego Portal.
Ludzie to są świnie. Ot na przykład: ktoś wymyślił sobie, żeby opisać twórczość Ara jako techniczny i eksperymentalny death metal w stylu Gorguts i Anata. W ten sposób jedynie zrobił zespołowi krzywdę, bo później jakiś napaleniec, dajmy na to ja, rzuci się na ich płytę, wysłucha jej z ogromnymi oczekiwaniami, by w końcu skierować pełne pretensji pytanie do wszechświata: no co jest, do kurwy nędzy? Nie dość, że muzyka tego amerykańskiego kwartetu nie ma właściwie nic wspólnego z wyżej wymienionymi kapelami i można ją sprowadzić do „po prostu death metal”, to jeszcze w zasadzie w ogóle nie robi wrażenia.
Pestifer to zespół, któremu zaraz po wydaniu debiutu przepowiadano karierę równie spektakularną jak ta, która stała się udziałem Obscura. Lata mijały i nic takiego nie nastąpiło, zaś zespół stopniowo schodził do coraz głębszego podziemia, kojarzony jedynie przez garstkę fanów. W tym roku Belgowie dobili wreszcie do mitycznej trzeciej płyty, jednak nie należy mieć jakichkolwiek złudzeń, że za jej sprawą dokona się przełom i świat padnie do ich stóp – i nie ma to nic wspólnego z muzyką. Przy absurdalnym limicie na poziomie 500 sztuk nie zawojują nawet średniej wielkości popegeerowskiej wsi.


